Korona Gór Polski – Lubomir i Mogielica
Niedziela to w moim kalendarzu treningowym dzień, w którym wypada długie wybieganie – czyli 3h biegu lub 30km. Ponieważ przygotowuję się do 100km biegu, którego łączna suma podbiegów to około 4500m, więc najlepiej trening ten przeprowadzić na szlakach górskich. Dzięki temu mogłem połączyć trening wraz z jednym z celów na ten rok jakim jest, zdobycie Korony Gór Polski.
Ustawiam w nawigacji samochodowej punkt, w miejscowości Kobielnik, gdzie przebiega szlak zielony prowadzący na Lubomir. Jest to najkrótsza droga z „samochodu” na szczyt. Kilkadziesiąt minut jazdy i jestem na miejscu. Parkuje na przystanku PKS, mając nadzieję, że nikomu to bardzo nie będzie przeszkadzać.
Lubomir – 904m n.p.m.
Przebieram się w „ciuchy robocze” i odnajduję kierunek szlaku, co jak później się okazuje, nie jest takie proste. Szukając kolejnego znaku wchodzę komuś prawie na posesję. Widać chyba nie tędy droga. Wracam się do głównej drogi i podążam dalej w jedynym słusznym kierunku – ku górze. Przeszedłem ponad 500m-ani jednego znaku. Ok jest, wyblakły, zarośnięty przez krzaki. Pokazuje kierunek, na prawo. Znowu 500m i żadnego znaku. Na szczęście jest jakiś „lokals”, którego pytam stojąc u niego prawie na podwórku, co się nie bardzo podoba dwóm pieskom wielkości małego konia, „Czy tędy biegnie szlak na Lubomir?” – „Tak..” pada odpowiedź. Więc dłużej się nie zastanawiając, co tu się zastanawiać jak psy coraz bardziej niezadowolone, truchcikiem w kierunku lasu.
Tutaj dalej ciągnie się nielogiczny przebieg szlaku, który łukiem omija wygodną prostą ścieżkę prowadzącą przez łąkę. Ale ok. Niech tak będzie.Tak namalowali, tak trzeba iść. Po kilkudziesięciu metrach znaki kierują w las i tutaj od razu ostro pod górę. Szlak biegnie wąskim wąwozem, albo dużym rowem jak kto woli, szerokim-może na dwa metry, głębokim-na półtora. Wystające obluzowane kamienie, przez które płynie potok wody, spowodowany prawdopodobnie ostatnimi opadami, wcale nie pomaga w szybkim pokonywaniu tego odcinka. Tutaj już jest wszystko jasne, nie można pomylić drogi. Po pokonaniu „wąwozu” droga bardziej się wypłaszacza i można przyśpieszyć. Ostatni odcinek, też bardziej nachylony, tym razem już po suchych kamieniach.
To już chyba szczyt. Las bardziej się rozrzedza. Moim oczom ukazuje się zaskakujący widok – obserwatorium astronomiczne. No tego się nie spodziewałem. Na „kopule szczytowej” ktoś postawił ohydny betonowy obelisk, który wyznacza najwyższy punkt. I chyba największe zaskoczenie – Jeep. Ok, to ja tu takimi chaszczami się tarabanie, a tutaj prowadzi szeroka wygodna droga?! Po dłuższych oględzinach dochodzę do wniosku, że to musi być to szlak koloru żółtego.
Standardowa procedura na szczycie czyli kilka fotek, z zapisem danych GPS, dla udokumentowania wejścia. Następnie szybka runda dookoła obserwatorium. Z tablicy przytwierdzonej do ogrodzenia można wyczytać, iż obserwatorium udostępniane jest dla zwiedzających w sobotę i niedzielę od godziny 12 w cenie 2 zł od osoby. Ponieważ jak zwykle drobnych u mnie brak, grubych nie posiadam, a tak w ogóle jest dopiero 10:00, obserwatorium będzie musiało poczekać.
Teraz pozostaje tylko w miarę szybko i bezpiecznie zbiec na dół. Przecież czeka na mnie dziś jeszcze Mogielica. W drodze powrotnej napotykam na kilku turystów, którzy udają się w miejsce, z którego własnie zbiegam. Zbieganie w dół idzie mi dość sprawnie, to też ustępują miejsca i pozdrawiają.
Niecałe 37 minut, od opuszczenia miejsca postojowego, wciskam przycisk stop na moim Garminie 910XT. Słońce już dość dobrze grzeje. Tak na oko około 30°C. Termometr w samochodzie tylko potwierdza moje przypuszczenia. Klima na 19.5°C i kolejny punkt na nawigacji ustawiony. Jest to miejscowość Jurków oddalona o około 24km od miejsca mojego aktualnego postoju.
Galeria zdjęć
Uzupełniam płyny, szybkie kalorie i dalej w drogę. Pogoda wspaniała. Pomimo kilku chmur towarzyszy mi piękne słońce. Teraz żałuje, że nie mam kabrioletu, ponieważ droga, którą jadę w kierunku Jurkowa, jest wręcz dla niego stworzona. Idealnie równa, nowo położona nawierzchnia, i niesamowite malownicze widoki Beskidu Wyspowego. Po drodze mijam kilku kolarzy górskich i szosowych oraz oczywiście motocyklistów, których w tych rejonach nie brakuje, w tak wspaniałą pogodę. Droga wije się, pomiędzy kolejnymi wzniesieniami, prowadząc raz w górę raz w dół. Polecam ten rejon dla wszystkich uprawiających kolarstwo. Długie i kręte zjazdy rekompensują wymagające podjazdy, a to wszystko w pięknych okolicznościach przyrody.
Po około trzydziestu minutach docieram do miejsca docelowego. Przejeżdżam koło malowniczego drewnianego kościółka, z którego właśnie wychodzą wierni po mszy i szukam miejsca do zaparkowania samochodu. Parkuję prawie przy wejściu na szlak koloru niebieskiego, który dziś będzie moją drogą na szczyt Mogielicy.
Mogielica – 1171m n.p.m.
Początek szlaku biegnie asfaltem. Następnie skręcamy w lewo i teraz już tylko pod górkę w gliniasto-kamienistej „rynnie”. Po kilkuset metrach wchodzimy w las, gdzie już tak bardzo nie doskwiera piekące słońce, na szeroką, wyraźną ścieżkę. Po ostatnich opadach nie brakuje na niej błota i wielkich kałuż, które szerokością zagradzają niejednokrotnie cały szlak. Dość spokojnie, lekko pod górkę przemierzam kolejne kilometry. Po drodze spotykam również turystów, którzy, jak się później okazuje, dość tłumnie wybrali dziś ten rejon. Tam stare, dobre małżeństwo, tutaj para młodych studentów, kilkadziesiąt metrów dalej czteroosobowa rodzinka z dwójką małych dzieci, na oko nie mających więcej jak po 3-4 lata. Rodzice wyposażeni w plecaki-nosidełka, więc widać, że nie jest to dla nich pierwszyzna.
Szlak, pomimo bardzo wybitnej ścieżki, jest dość słabo oznaczony. Znaki są niewyraźne, namalowane na niejednakowej wysokości i do tego, moim zdaniem, zbyt daleko od siebie. Wg teorii znakowania szlaków powinny być tak oznaczone, aby stojąc przy znaku widzieć kolejny. Najlepiej, gdy są namalowane na wysokości wzroku – ponieważ, kiedy tylko docieram do rozwidlenia, naprawdę muszę się długo zastanawiać czy aby na pewno to ta droga.
Po kilku kilometrach spędzonych w chłodnym lesie wychodzimy na Polanę Cyrla, gdzie można podziwiać widoki i chwilkę odsapnąć. Naprawdę fajne miejsce na postój i szybki posiłek. Ja niestety nie mam takiej możliwości, ponieważ patrząc na północny-wschód dostrzegam w burze oddaloną może o 20-30 minut. Przyśpieszam więc kroku, bo szlak w tym miejscu jest prawie płaski.
Następny odcinek to znowu wąwóz, który po ostatnich opadach jest dość bogaty w cieki wodne, co na pewno nie usprawnia szybkiego pokonania tego odcinka. W dobrym, równym tempie dalej w górę. Tutaj mija mnie spora grupa „starych wyjadaczy”, gdzie średnia wieku na pewno przekracza 60 lat. Tylko podziwiać tak wspaniałą formę i chęci spędzania wolnego czasu troszkę inaczej niż większość. Grupa ta liczy lekko ponad 30 osób. Wszyscy dobrze wyposażeni i odpowiednio ubrani. Na moje pozdrowienia odpowiadają szczerym uśmiechem z radością w oczach. „…Cześć, dzień dobry, witaj” i od razu robi się cieplej na sercu.
Pokrzepiony tym widokiem lekko przyśpieszam, choć szlak już dość znacznie zwiększył kont natarcia. Szybkie zerknięcie na pulsometr ponad 175bpm, oj trzeba zwolnić. Podnoszę głowę do góry, a tam do drzewa na wysokości około dwóch metrów, przytwierdzona kapliczka drogi krzyżowej-stacja III. Dla tych co dawno zdawali komunijne testy przypominam „Stacja III – Pierwszy upadek Pana Jezusa”. Teraz już do końca wycieczki krąży mi po głowie myśl „Bartek, tylko nie wyrżnij orła gdzieś po drodze.”
Mijając kolejne stacje drogi krzyżowej docieram do stacji XII. Tam większa kapliczka, gdzie rok rocznie odbywa się pielgrzymka. Teraz szlak wyraźnie się kurczy i pozostaje mi przedzierać się po krzakach. Ścieżka wąska, bardzo śliskie, ociekające wodą kamienie, które układają się w dość strome schody. Tutaj już nie ma żartów. To nie szeroki pas startowy, ale wymagający szlak górski. Zaczyna padać i grzmieć, temperatura znacznie spadła, jednak w tym wąskim i zarośniętym odcinku szlaku nie w głowie mi ubieranie się w kurtki przeciwdeszczowe.
Na szczęście bez kontuzji, dość szybko udaje mi się go pokonać. Po kilkuminutowej wspinaczce znajdujemy informację o połączeniu ze szlakiem zielonym z Dobrej. Jeszcze kilka szybkich przeskoków po kamieniach i jestem u podnóża wierzy widokowej. Deszcz ciągle pada, ale ponieważ dalej jestem pod osłoną drzew nie jest źle. Ubieram tylko cienką bluzkę, żeby zapobiec wyziębieniu mięśni.
Szczyt jest rozległy, a na nim rowerzyści i piechurzy. Zamieniam kilka słów z napotkanymi na nim turystami. Proszę jednego z nich o zrobienie kilku zdjęć przy słupku z nazwą szczytu i podaną jego wysokością. Po kilku minutach odpoczynku, wdrapuje się na wierze widokową. Niestety odwagi wystarcza mi tylko na trzy pierwsze piętra. Pozostałe dwa odpuszczam. Jak dla mnie-za dużo wolnej przestrzeni. Szkoda, widoki na pewno są tego warte.
Zaczyna coraz bardziej padać. Teraz już nie na żarty. Burza znacznie się przybliżyła. Zakładam plecak i wracam z powrotem na niebieski szlak, tym razem w kierunku powrotnym. Woda leje się już strumieniami. Odcinek, który był już nie za ciekawy przy podchodzeniu pod górę, teraz jest już naprawdę niebezpieczny. Schodząc w dól trzymam się krzaków, które nie dają oparcia, jakie bym sobie wymarzył. Woda przelewa się po skalno-korzennych „schodach” przy okazji wlewając mi się do butów. Całe szczęście odcinek najtrudniejszy pokonuje cały i zdrowy, cały czas mając przed oczami kapliczkę z III Stacją Drogi Krzyżowej.
Teraz już łatwiej. Deszcz nie odpuszcza. Jednak gęstość lasu na tym odcinku, nie pozwala na to, abym był jeszcze bardziej mokry. W bardzo dobrym tempie docieram z powrotem do polany. Biegnąc przez nią docieram do skrzyżowania trzech dróg, z której każda wygląda identycznie. Oczywiście znaku żadnego na horyzoncie. Ryzykuję-ta po środku, która biegnie w dół. Jedna po prawej biegnie w lekko w górę, więc wydaje mi się że to nie ta. Po ponad ośmiuset metrach biegu okazuje się jak bardzo się myliłem. Przez całą drogę w dół nie widziałem biało niebieskiego symbolu na którymkolwiek z drzew. Zatrzymuje się, wyciągam GPS. Jestem 50m od szlaku na lewo. Jednak dojście do niego na przełaj jest praktycznie nie możliwe. Decyzja może być tylko jedna. Wracam swoimi śladami.
Teraz już wchodzę w dobrą drogę. Rozglądając się, czy to ja jestem ślepy, czy rzeczywiście tak słabo jest oznaczony kierunek szlaku. Jednak mój wzrok jest dobry. Dopiero po 100 metrach dostrzegam pierwszy znak. Lekko podenerwowany stratą ponad 13 minut biegnę dalej nie zważając już nawet na zalegające błoto na drodze.
Deszcz przestaje padać i po kilku minutach robi się znowu ciepło. Mijam ludzi, których spotkałem wychodząc do góry i najwidoczniej zawrócili z powodu deszczu. Wybiegam z lasu i zaskoczenie. Pełna lampa. Aż nie do uwierzenia, że w tak krótkim czasie taka duża różnica temperatury. Zdejmuje mokrą bluzę i z uważając na skręconą na Biegu Marduły lewa kostkę podążam w dół. Odbijam się z prawej strony do lewej omijając wąski i głęboki środek. „Wąwóz” jest tutaj w fatalnym stanie powodowany prawdopodobnie ciągniętymi tędy drzewami ze zrywki. Nie jest to idealne miejsce do biegania. Tutaj trzeba wykazać się specyficzna techniką biegu. Jak dla mnie na plus, zawsze to jakieś urozmaicenie.
Na reszcie koniec błota, kamieni, kałuż. Już tylko kilkaset metrów asfaltu. Już widać wylot na główna ulicę. Biegnąc spoglądam na zegarek i czas. Jeszcze tylko kilka kroków i STOP. Za szybko jednak powiedziałem stop. Kapliczka która „prześladowała” mnie przez większą część drogi teraz staje mi przed oczami a na twarzy rysuje się grymas bólu. Krawędź świeżo położonej warstwy asfaltu nie została jeszcze wyrównana kruszywem i źle położona prawa noga spada mi wykręcając się do środka. Słychać tylko chrupnięcie nadwyrężonych ścięgien i prawie kładzie mnie na kolana. A to wszystko 30 metrów od samochodu.
No to teraz do pary mam dwie nogi skasowane. No ale cóż nauka z tego taka że do ostatniego kroku trzeba być skoncentrowanym. Kuśtykam do samochodu który jest tak nagrzany że muszę pootwierać wszystkie drzwi i chwile przewietrzyć żeby dopiero sobie w nim usiąść.
Przebieram się w suche ciuchy. Schładzam wnętrze auta do przyzwoitej temperatury i pakuje manele z „Marsem” w ustach. Kiepski do obiad ale zawsze jakieś kalorie. Na zegarze już 13 więc pora ruszać w drogę powrotną.
Znów napawam się widokami za oknem, żałując że nie mam kabrioletu.
Galeria zdjęć
Oznakowanie szlaków
Szlaki którymi się poruszałem są bardzo słabo oznaczone. Zmiany kierunku poruszania się ścieżkami również. Szlak niebieski na Mogielicę w kilki miejscach przeprowadzony jest nie logicznie lawirując w lesie gdzie 3 metry dalej jest wygodna droga. Na Mogielicy trzeba szczególnie uważać żeby nie pomylić szlaków pieszych z rowerowymi.
Szlaki w Polsce są coraz lepiej oznaczone. Jednak te które są bardzo często uczęszczane powinny być otoczone szczególną uwagą. Na niewidoczność znaków często mają wpływ krzewy które mają bardzo duży przyrost roczny i powinny być karczowane tak aby znaki były widoczne z daleka.
Poniżej przykład prawidłowo oznaczonego przebiegu szlaku. Gdzie nie ma najmniejszych wątpliwości którędy on biegnie. Znakującym szlaki w okolicy Tarnowa gratuluje solidnie wykonanej roboty.
Komentarze